Publikacje

Poezja czyniona na ulicy

Teatr Snów w tym roku obchodzi trzydziestolecie więc jest okazja żeby podzielić się kilkoma refleksjami, tym bardziej, że nasz jubileusz zbiega się z dwudziestoleciem La Strady.

Na początku lat 80-tych współzałożyciel Teatru Snów Jerzy Kamrowski podarował mi książkę z dedykacją ze Stanisława Wyspiańskiego.

„Teatr mój widzę ogromny,
wielkie powietrzne przestrzenie,
ludzie je pełnią i cienie,
ja jestem grze ich przytomny.”

Dedykacja okazała się prorocza dla naszego zespołu,co teraz po wielu latach widać bardzo wyraźnie.

Ale muszę cofnąć się do początków, do pierwszych spektakli, w których rysował się obszar naszych zainteresowań, w których i zaczynała kształtować się nasza stylistyka. A rodziła się na Międzynarodowych Festiwalach Teatru Ulicznego w Jeleniej Górze. Od samego jego początku. Byłem na pierwszym festiwalu jako widz a na wielu następnych jako uczestnik. Tam podglądałem innych i próbowałem nieśmiało robić swoje. I tam konfrontowaliśmy się później z innym zespołami.

Od początku uznaliśmy, że spektakl uliczny powinien zaskakiwać, powinien interweniować w przestrzeń miejską ale nieść też trochę delikatności, zadumy i wzruszenia.

Taka była nasza debiutancka „Pokusa” z długim ruchomym prologiem, z wędrowaniem przez miasto pary młodej i czuwającym nad nią aniołem. Idącej parze towarzyszyły komentarze, żarty, rady i spostrzeżenia. Były to pierwsze doświadczenia i jednocześnie dotknięcie istoty teatru ulicznego. Uczyliśmy się pokory i uważności na wszystko co się dzieje dokoła.

Muszę tu zrobić dygresję. Z tęsknoty za tym okresem powstała ubiegłoroczna „Pielgrzymka”, w której też wędrujemy przez miasto a kolejne pokazy tego spektakle są bardzo różne, niepowtarzalne, każdorazowe przystosowane do miejsca prezentacji.

Wracam jednak do początków. Później w prologu „Republiki marzeń”, były wędrówki z meblami, szukanie domu i spotykane w drodze radości i nieporozumienia jak w życiu. W „Powrocie” przed rozpoczęciem opowieści było obrysowywanie kredą postaci pojawiających się w przestrzeni ulicy i ich ekspozycje. Prologi te stanowiły prawdziwie uliczne wprowadzenie do „akcji właściwej”, przygotowywały przechodniów i widzów do konwencji gry, do sposobu opowiadania historii.

Tak zdobywaliśmy umiejętności reagowania na wszystkie zmienne ulicy, korygowania działań i fragmentów scenariusza, dostosowywania się do nieprzewidzianych sytuacji, tak, żeby przeprowadzić swoje zamierzenie.

W „Republice” po raz pierwszy pojawił się pokój przechodni, który wracał w naszych następnych przedstawieniach i działaniach ulicznych. Wchodziły do niego kolejne postacie, i po akcji znikały za widzami, trwając w swym wędrowaniu nawet wtedy kiedy w kręgu gry działy się już inne rzeczy.

Po latach od premiery tego spektaklu, przeczytałem u Marii Janion w „Projekcie krytyki fantazmatycznej”: „Fantazmatami żywiła się ludzkość od zarania, ale pełne uświadomienie ich natury zawdzięczamy romantykom i Freudowi. To dzięki nim odsłoniła się podwójność rzeczywistości, w której przebywamy jednocześnie – jakby w mieszkaniu o przechodnich

pokojach z otwartymi drzwiami. Swobodne poruszanie się w tych obydwu rzeczywistościach – ludzi i duchów, jawy i snu, zwyczajności i marzenia – jest warunkiem naszego istnienia”

Tak właśnie jest w większości naszych spektakli, rzeczywistość przenika się z wizją.

Od pierwszych naszych prób zaczęła towarzyszyć nam poezja, poezja w przestrzeni. Metaforyczny sposób opowiadania przy pomocy obrazów z muzyką traktowaną jak osoba dramatu. Poezja przechodząca w działanie wobec widzów. Poezja właściwa teatrowi, sztuce przestrzennej. Pisał o tym wizjoner i heretyk Antonin Artaud: „Teatr nie jest scenicznym przedłużeniem literatury, ale samodzielna sztuką przestrzenną. Teatr zdradził swoją własną - teatralną - poezję dla literatury. Sztuka teatru wyrosła z akcji, ruchu i tańca. Właściwą dziedziną teatru jest sfera sacrum”

Powoli kształtowała się nasza stylistyka i chciałbym ją tu w skrócie przedstawić.

Używamy skrót narracyjnego czyli jedynie wywołujemy znane wszystkim sytuacje, przywołujemy znaczenia. Nie chcemy dosłowności, nachalności w opowiadaniu. Odwołujemy się do wyobraźni, wrażliwości, doświadczeń i mądrości widzów.

Istnieje w naszych przedstawieniach część improwizowana czy nawet interwencji w rytm ulicy, i część precyzyjna - ruch komponowany i choreografia. Zagospodarowujemy dużą przestrzeń, staramy się żeby była żywa, żeby „iskrzyła”, a w działaniu postaci tworzymy akordy i refreny. Mówi się o naszym teatrze jako o mistrzu przestrzeni.

Charakterystyczne dla nas są opowieści z początkiem, środkiem i końcem. Wszyscy lubimy historie, lubimy rozumieć, bliska życiu jest linearność, kiedy wydarzenia przepływają z jednego w drugie a czasem zdarza się coś zaskakującego.

Lubimy naturalną scenografię, czyli architekturę, rynki starych miast, zegar na ratuszu, światła miasta, okna i latarnie, krajobraz w widowisku plenerowym.

Poezja w przestrzeni to również osadzanie spektakli w najlepszym miejscu, tak żeby zagrała architektura i wspomogła obraz i przekaz, żeby widzowie zobaczyli szczudlarzy na tle wieży, w bramie lub perspektywie ulicy. W spektaklach dziennych ma to dla nas podstawowe znaczenie.

Charakterystyczna też jest nasza konkretność sprzętów, prawda starych przedmiotów, krzeseł, na których siedziało wiele osób, autentyzm drobnych rekwizytów i mebli, z którymi biegamy po ulicy, które przestawiamy, zestawiamy na których gramy. Wszyscy używamy bowiem krzeseł i łóżek lub ich wygodniejszych wersji. Oczywiście kluczowe co z nimi robimy w akcji i co przy ich pomocy przekazujemy.

Mamy ciepły stosunek do codzienności i naszych małych słabości. Zachęcamy do refleksji i zadumy, metaforyzujemy rzeczywistość, lubimy wzruszać. Wychodzimy od codzienności i podążamy ku jej niezwykłym, cudownym przejawom.

Zwracamy uwagę na piękno, które jest blisko. Konfrontujemy delikatność z żywiołem ulicy.

Wychodzimy od prostych przejawów codzienności do jej innego wymiaru. Obecnego, ale nie zawsze zauważanego, rzadko zauważanego. Mówimy o tym co sytuuje się między profanum i sacrum. Bo moim zdaniem najwyższym wyrazem sztuki jest prostota, delikatność i czułość. Prowokacja, gwałtowność, żart, ulegają z czasem ewolucji w zrozumienie, zadumę, i subtelne dotknięcie.

Nie grodzimy pola gry bo nie chcemy tworzyć bariery między widzami i aktorami. Czasem trzeba jednak ogrodzić zaplecze gdy jest dużo urządzeń i wymagają tego względy bezpieczeństwa. Ideałem dla mnie jest mandala, święty krąg teatru. Niestety zdarza się, że ta przestrzeń jest naruszana. Ale też bywają sytuacje kiedy zaskoczeni, nieśmiali widzowie nie podchodzą do wyznaczonej kredą linii.

Działamy wbrew normalnemu rytmowi ulicy. Dlatego odpowiedniejsza jest dla nas pora przed zmierzchem – naturalnie refleksyjna. Kiedy to resztki słońca oświetlają nasze żagle, skrzydła, machiny i dachy kamienic. Kiedy zachodzące słońce – najsubtelniejszy reflektor, oświetla naszą wielką, przestrzenną i tak zmienną scenografię.

Łatwiej wtedy poddać się niespiesznemu rytmowi naszych spektakli. A obrazy na długo zapadają w pamięć widzów. Również tych najmłodszych, którzy zaskakująco interpretują i opowiadają co widzieli a my uważnie tego słuchamy.

Są zespoły, które stosują ogień, pirotechnikę i wodę. Są widowiskowe i może bardziej rozumiane. My tych środków z zasady nie używamy, wybraliśmy inaczej. Szczęśliwie wielu widzów podziela nasz sposób opowiadania. Czyta i przeżywa nasze opowieści, podąża za nimi, dostrzega przesłanie.

Podejmowaliśmy też próby zmierzenia się z dużym widowiskiem. „Ogród”, „Księga utopii”, „Ulro” to przestawienia wieczorne gdzie plastyka była wyeksponowana dzięki światłom, gdzie uzyskiwaliśmy inny rodzaj magii. Bo właściwie wieczorem jest łatwiej tę magię uzyskać. Wspomagaliśmy się techniką i efektami. Ta technika próbowała nas zdominować i wydaje się, że czasem jej się to udawało.

Spotykaliśmy bardzo różne reakcje na przejawy teatru na ulicy. Staramy się łagodnie traktować zaczepki i spokojnie przyjmować komentarze, przejawy obojętności a czasem agresywnych zachowań. Dominują jednak reakcje życzliwe. Wykazujemy cierpliwość i zrozumienie dla zaskoczonych przechodniów, wytraconych z normalnego rytmu. Nigdy nie wciągamy ich do akcji a pozwalamy zostać świadkami tego co przygotowaliśmy.

W działaniu musi towarzyszyć nam skupienie i obecność. Wtedy spełnia się teatr.

Muszę też wspomnieć o trudnościach w naszej pracy. Zmieniający się często zespół, wymaga uczenia od początku wszystkiego. Warsztatu ulicy, sztuki szczudlarskiej, umiejętności odnajdowania się w różnych przestrzeniach, współpracy z partnerami. Umiejętności improwizacji, dostosowania działań do tego co przynosi ulica. Współpracy szczudlarzy i poruszania się aktorów pośród nich. Umiejętności działania w paradzie, przewidywania zachowania widzów, w szczególności dzieci. Wreszcie etosu artysty ulicy i pracy w grupie teatralnej. To ciągłe rozpoczynanie od nowa ma też swoje dobre strony. Działa ożywczo na wznawiane spektakle i tworzy nowe relacje w zespole.

A zmiennych, które niesie otwarta przestrzeń i miasto jest dużo. Oczywiście aura ale też na przykład motocykliści, którzy gdy dzieje się coś innego w mieście, mają okazję do pokazania pełnej mocy swoich maszyn i tuż obok naszych przygotowań, demonstrują swój kunszt. Deskorolkowcy, którzy akurat w czasie montażu spektaklu chcą pokazać swoje umiejętności no i podekscytowane dzieci, nad którymi trudno czasem zapanować.

Jest trudniej skupić się przed pokazem gdy wokół rozbrzmiewają ogródki, ze swoją muzyką i rozbawionym klientami w innym wymiarze rzeczywistości. Czy też gdy przychodzi konkurować z barem karaoke.

Jeśli mimo wszystko spektakl się udaje to czujemy spełnienie. A wielokrotnie się udało.

Staramy się nie ulegać modom i trendom a zachować wierność swojemu widzeniu świata i sztuki. Ciągle diagnozować rzeczywistość i opowiadać kolejne historie w swojej stylistyce. Pochylać się nad ludzkim losem, uwarunkowaniami współczesności i zachęcać do odmiany życia jeśli jest taka potrzeba, jeśli takie marzenia towarzyszą nam na jawie i w snach. Staramy się zachęcać do przyglądania się otoczeniu, podnoszeniu głowy patrzeniu na chmury i ptaki.

Przyznaję, że nie potrafię się ograniczyć i zrobić spektakl we dwoje czy troje. Próbowałem i zawsze rozrastało mi się to do dużej formy ze sporą scenografią. Wydawało mi się, że wymagają tego tematy, których dotykałem, które wybierały mnie do pokazania się w tego rodzaju teatrze.

A były to: marzenie, podróże, spotkania drugiego, obcego; outsiderzy, odmieńcy i ich znaczenie dla otoczenia, w którym funkcjonują.

Po latach widzę, że na drodze, którą podążałem traciłem czasem z pola widzenia doświadczenie potoczne. Powrót do codzienności do wspólnego nam wszystkim doświadczenia zawsze się sprawdzał.

I jeszcze jedno spostrzeżenie. Organizatorzy często argumentują, że widzowiepotrzebują igrzysk, dziania się, efektów. Wolą teatry z wodą i ogniem i fajerwerkami, które wszyscy lubimy, przynajmniej nie w nadmiarze. Spektakle w których miłość jest w czerwieni a zło jest czarne. Rozkwit fire show mieści się doskonale w tym nurcie. I te spektakle czasem też robią na mnie wrażenie. Bo fajerwerki, ogień i żonglowanie nim, trafiają w coś dla nas podstawowego. W konfrontacji z takimi teatrami nasze niektóre przedstawienia wypadają blado.

Uprawiając teatr doczekałem wolnego rynku i gry rynkowej. Odczuwam zakłopotanie i zagubienie gdy mowa w takich kategoriach o tej dziedzinie. Pojawili się menadżerowie kultury a dla nich to rzecz całkowicie oczywista.

Zawsze miałem dystans do miejsc na podium i rankingów. Przynajmniej w dziedzinie w której działam. Do zabiegów marketingowych i uprawiania kiepskiej literatury kierowanej do urzędników w celu zdobycia środków. Unikałem konkursów i „grantozy”.

Chociaż przyznaję, że w tym wyścigu i rankingach dostrzegam też rzeczy wartościowe.

Towarzyszy mi bardziej lewicowe podejście. Jestem przeciw wyścigowi, ciągłej konkurencji i udowadnianiu swojej wyższości. A za współpracą, pomocą słabszym i solidarnością społeczną.

Ale wyciągam wnioski z tego co dzieje się wokół. Chyba nie ma wyjścia, trzeba stanąć w blokach startowych i czuwać żeby zachować przy tym swoje.

Teatr Snów bywa nazywany klasykiem polskiego teatru ulicznego.

Mimo tych wielu lat, które spędziłem w plenerze, chcę robić to dalej. Odczuwam ekscytację za każdym razem kiedy zaczynamy przygotowania, kiedy gramy i z satysfakcją po spektaklu pakujemy nasze przyczepy. Chcę dalej czynić poezję na ulicy i sprawdzać czy to rzeczywiście, powtarzając za Bruno Schulzem, „stracona sprawa” w konfrontacji z dominującą prozą.

Do zobaczenia na rynkach, placach i ulicach.

Artykuł ukazał się w periodyku La Strada 2013


Reportaż

Remus ożywa w Teatrze Snów

Anna Dąbrowska

Pomerania nr 9 (435) wrzesień2010

Z tego pola, na którym ćwiczymy w Sominach, co kilka lat rusza spływ Śladami Remusa.

Poproszono mnie, aby na jednym z takich spływów powiedzieć jego uczestnikom cos na temat pracy Teatru Snów. I wówczas zasygnalizowałem, że chciałbym przygotować „Remusa”. Oczywiście językiem współczesnego teatru. No i parę lat minęło, ale dopiąłem swego - wspomina Zdzisław Górski.

Szmery cichnącej widowni. Odgłosy przejeżdżających samochodów. Miasteczko już senne, opada całodzienny kurz. Komary wyjątkowo napastliwe.

Cisza. Światło. Muzyka.

- Remus to współczesny Don Kichot. Marzyciel, który wzbić ponad przeciętność. Jednak ograniczenia fizyczne, tj.skażona mowa i wygląd przypominający straszydło nie pozwalają mu na to. Poza tym Remus obraca się w kręgu prostych, wieśniaków, dla których ich kawałek roli jest najważniejszy. Ale on,mimo że urodził się chłopem, czuje się kimś więcej – mówi Marcelina Szczuraszek, aktorka Teatru Snów i odtwórczyni roli Śmierci.

Remus wchodzi w przestrzeń gry. Sprawia wrażenie zmęczonego. Jest przygarbiony i zamyślony. Co kilka kroków przystaje i spogląda przed siebie. Prowadzi przed sobą taczkę, na której leżą rozmaite książki.

 

Zdzisław Górski, założyciel Teatru Snów, autor scenariuszy, reżyser i odtwórca głównej roli w „Remusie”, skrupulatnie dobiera rekwizyty i dopracowuje każdy szczegół spektaklu.

- Chciałem inną taczkę niż ta, która mamy w przedstawieniu. Taką, która ma boki i jest przeznaczona do sypkich materiałów. Ktoś miał kwiatki w takiej taczce w swoim ogródku, więc ją narysowałem. Pokazałem ten rysunek panu Piotrowi z Lipusza, który powiedział, że prawdziwa taczka musi być otwarta. Zgodziłem się więc i powstała otwarta. Kiedy przyszedłem ją odebrać, spotkałem siostrę pana Piotra, która powiedziała „Remus? Nie. Remus miał zupełnie inną taczkę”. Mówiła, że pamięta go z czasów, gdy była małą dziewczynką. Żeby wyciągnąć coś z tej taczki, on musiał sięgać głęboko. To było bardzo prawdziwe. To, że ona widziała Remusa - pierwowzór postaci stworzonej przez Majkowskiego lub kogoś, kto chodził rzeczywiście po jarmarkach. Bardzo ciekawe spotkanie. I w tym momencie pan Piotr powiedział: „To ja mogę zrobić taką taczkę”. Ale została ta, która była na początku.

Historia Remusa zaczerpnięta została z powieści kaszubskiej „ Życie i przygody Remusa” Aleksandra Majkowskiego, kaszubskiego lekarza, pisarza i społecznika. Opowiada historię zwyczajnego człowieka żyjącego w II połowie XIX w. , w czasie zaboru pruskiego, człowieka, który podejmuje się misji uratowania tożsamości Kaszubów, ich języka i tradycji.

-Wydaje się, że Remus jest antybohaterem. Jest wrażliwym człowiekiem, dzisiaj powiedzielibyśmy, że outsiderem, który nic nie wie o swojej przeszłości ani o przyszłości. Dowiaduje się tego przy okazji kolejnych wydarzeń, dojrzewając. Wydaje mi się. Że jest to ciekawy zabieg i dlatego zainteresował mnie jako adaptatora i autora scenariusz - mówi Zdzisław Górski.

Marek Kurkiewicz, aktor Teatru Snów i odtwórca roli Czernika, widzi w Remusie kogoś więcej niż tylko kaszubskiego bohatera. – Remus jest postacią uniwersalną. Ma duży potencjał, może dużo osiągnąć, coś zmienić, ale z jakiegoś powodu tego nie robi. To coś w rodzaju „ miałeś chamie złoty róg” („Wesele” Stanisława Wyspiańskiego ). Ktoś przepowiada przyszłość – jeśli postąpisz w określony sposób, to stanie się tak i tak, a jeśli nie zrobisz tego, zmarnujesz szansę i nic się nie zmieni. W pewnym sensie Remus dokonuje wyboru ( jest to jednak wybór zaniechania ) i nie spełnia swojej misji.

Ludzie, których spotyka na swojej drodze potwierdzają jego przeczucie, ze ma dokonać czegoś szczególnego.

-Każdy z nas m pewna misją do spełnienia i może ją spełnić – twierdzi Zdzisław Górski.

-Czasem o niej słyszy, czy zostaje mu ona przekazana albo ma takie wewnętrzne przekonanie, ale nie zawsze się to udaje. Podobnie jak w przypadku Remusa. On działa jakby półświadomie, wędrując, doświadczając pewnych sytuacji, orientuje się, że ta misja, o której przed śmiercią powiedział mu Zabłocki, szlachcic u którego mieszkał, jest prawdziwa.

Spotykając starsza kobietę, Julkę z Garecznicy Remus wprost dowiaduje się, że kluczowym momentem jego drogi będzie Noc Świętojańska na Łysce – górze, która według Majkowskiego miała dla Kaszubów znaczenie kultowe.

Tam Julka miała dać Remusowi miecz ( symbol ideologicznej walki ) i światło ( symbol wiedzy ), dzięki którym miał on wybawić zaklęty zamek, czyli uratować tożsamość kulturową Kaszubów poprzez przywrócenie im ich języka.

Ale potrzeba było jeszcze czegoś, co Remus mógł zdobyć tylko sam. „ Tego, co jak latarnia morska ściga okręty w bruzdach morskich dróg, tego co jak obręcz spaja gromadę, tego co daje duchom moc nad ciałami” (Julka).

Nadchodzi Noc Świętojańska. Obrzęd ścinania kani, przebłagania za grzechy ludu - zostaje odprawiony. Ale Remus tego nie widzi przypomina sobie królewiankę i jest mu ogromnie żal tego, jak potoczyły się jego losy. Zapomina kim jest i po co przyszedł na górę Łyskę. Z odrętwienia wyrywa go dopiero trzask płonącej beczki, która zaraz po ścięciu kani była zapalana i wciągana na pal. Zapomniał krzyknąć: „Do mnie !..”Zapomniał unieść kwiat paproci w górę. Zobaczył tylko śmiejącą się twarz Czernika i… przegrał. Czernik śpiewał, jego muzykanci grali , a nieświadomy lud rozpoczęła swój chocholi taniec.

- Remus nie wie czego mu brakowało. Dopiero przed śmiercią, gdy opowiada o swoim życiu dzieciakom, doznaje olśnienia i rozumie o co chodziło Julce. Remus przegrał, bo nie miał wiary – mówi reżyser spektaklu.

Siedzimy z Markiem przed internatem w Lubiejewie. Tu grupa nocuje przed kolejnym występem w ramach festiwalu Karawana Europa. Ja na schodach Marek na chodniku. Pali papierosa i opowiada. O przedstawieniu „Remus” o Zdzisławie, o swoich codziennych obserwacjach.

- Remus jest zwykłym człowiekiem a jednocześnie jest jakby na zewnątrz. Żyje marzeniami, wierzy w rzeczy magiczne. To jest takie zdzisławowe – zauważa Marek. – Zawsze robiło na mnie wrażenie to, że Zdzisław dostrzega związki między rzeczami, których inni zupełnie nie widzą. Najprościej można to zobaczyć w rozmowie, gdy popada w rozmaite dygresje i nagle zatacza koło i powraca do tego, co mówił na początku. Wtedy okazuje się, że te dygresje są ważne, że jest jakaś sieć powiązań między nimi a głównym wątkiem. U Remusa ta cecha przejawiała się w widzeniu śmierci, a u Zdzisława jest to sposób a jaki widzi przestrzeń.

- Zdzisław to trochę taki Remus – kontynuuje Marek. –Walczy z wiatrakami, słusznie zresztą. Takie osoby są bardzo potrzebne. Dlatego ja też się dołączam. „Beznadziejna walka poezji z prozą życia”, jak to kiedyś ujął Zdzisław. Remus jest dla mnie przykładem wciskania w zwykłe szare Zycie codziennego bohaterstwa.

Śmierć ubrana na biało, w masce z wykrzywionym uśmiechem, towarzyszy Remusowi od pierwszych chwil spektaklu. Pojawia się w nieoczekiwanych miejscach, obserwuje Remusa i ludzi z nim przebywających. O swojej obecności przypomina odgłosem klepania kosy. Wprowadza atmosferę niepokoju i niepewności chwili, jakby miała moc przerwania życia w jednym momencie. Przerwania spektaklu.

- Śmierć jest nieustannym towarzyszem wszystkich bohaterów – tłumaczy Marcelina.

- Najpierw umiera Trąba, potem Julka, Czernik, a na końcu Remus.

Śmierć można tutaj rozumieć również symboliczne – jako koniec pewnego etapu, np. może ona dotyczyć unicestwienia tożsamości Kaszubów ( część ludzi odsprzedawała ziemię Niemcom i w ten sposób traciła swoją tożsamość ).

Czernik to postać tajemnicza. W czarnym fraku, z cylindrem na głowie, walizką w ręku. Pojawia się na Kaszubach jak na swoich włościach. Skupuje ziemię , aby odsprzedawać ją

Niemcom. Remus jako mały chłopiec dostrzega w ni Goliata – wroga, z którym należy walczyć. Do ataku używa procy.

Marek o postaci, która gra w spektaklu:- Czernik jest ucieleśnieniem zła, diabła, kusiciela ludzi. Próbuje zastąpić to co jest niezmienne, czyli tradycję, czymś nowym, niekoniecznie dobrym. To postać bezwzględnego urzędnika, który robi pewne rzeczy dla swojej korzyści, ale jednocześnie jest adwokatem diabła. Majkowski nie określa Czernika ani jako kogoś do końca złego, ani dobrego. To trochę jak dziś adwokat – dobry zawód, ale czasem broni złych ludzi.

Trąba to wierny przyjaciel Remusa. Nie da się ukryć analogii ze słynną para Cerwantesa – Don Kichot i Sancho Pansa. Jest ulubieńcem publiczności. Łagodny, prosty, prawdziwy.

Nie opuszcza Remusa w jego misji. Podróżuje z wielką Trabą przewieszoną przez szyję, i ramię, przygrywając w karczmach i na jarmarkach.

W drodze ku ocaleniu kaszubszczyzny Remusowi towarzysza trzy zjawy: Strach, Trud i Niewarto. Remus musi zmierzyć się ze strachem przed swoją małością i niedoskonałością oraz represjami. Musi pokonać również zwątpienie w swoją misję oraz doświadczyć ciężkiej próby. Remus zmaga się również ze swoim sposobem myślenia – rozpamiętywaniem porażek i zaprzepaszczonych szans.

Przegrana w tych poszczególnych dziedzinach składa się na porażkę głównego bohatera.

Ale niezupełną. - Ja trochę żartem porównuję Remusa z Neo z „Matrixa” – śmieje się Zdzisław Górski. –Neo, również bez wiary na początku, niepewny czy chodzi właśnie o niego i dlaczego właściwie o niego, w końcu spełnia swoja misję, płacąc życiem. Ocala Zion. Remus nie wypełnia misji, ale zostaje ona w jakimś sensie spełniona poprzez spisane przez Remusa doświadczenia pozostawione młodemu pokoleniu. A najnowsza historia pokazuje, że coś w tym jest. Każdy z nas ma takie doświadczenia jak Remus. Przekonuję się o tym w mojej pracy z młodymi ludźmi – kontynuuje reżyser. – Przychodzą do Teatru Snów ciekawi, złaknieni przygody artystycznej. Ale kolejne dni spędzane na próbach, ćwiczeniach pokazują,

że tej wiary w sukces trochę im brakuje. Dlatego muszę stosunkowo szybko pokazywać, czemu służy ta praca. Te wiarę musimy mieć, bo to my nadajemy sens naszemu wysiłkowi. To mi się bardzo podoba. I to chciałem pokazać w spektaklu.

Czy dziś spotykamy Remusów? Czy są jeszcze wśród nas tacy, którzy pragną czegoś więcej niż tylko własnego komfortu i samozadowolenia? I czy im się udaje?

Marcelina uważa, że jest wielu takich ludzi jak Remus. Takich, którzy chcieliby od życia czegoś więcej, ale ich codzienne obowiązki oraz konsumpcyjny sposób myślenia ( np. wybór studiów uzależniony od wysokości przyszłej pensji, a nie od zainteresowań ) przeszkadzają im w tym. –Nie zaryzykują. Nie pójdą tą drogą, którą chcieliby iść, bo uważają, że to nie ma przyszłości, że nie dadzą rady – mówi Marcelina.

Marek jest innego zdania. – Mam smutną obserwację. Taka postawa to dzisiaj rzadkość. Obserwuję raczej ludzi, którzy żyją z coraz mniejszą dozą duchowości, bez prawdziwych marzeń. Pragną kolejnej rzeczy, awansu, polepszenia swojego wizerunku, nie ingerując w to, co wewnątrz nich. Z jednej strony ludziom się ni chce, z drugiej strony boja się takich osób.

Poza tym dziś chęć zmiany jest niepoprawna politycznie. Te osoby, które maja wielkie marzenia i pragną zmian są więc wyrzucane poza nawias społeczeństwa, a co za tym idzie, jest ich niewiele.

Zdzisław Górski siedzi naprzeciwko mnie w restauracji w Ostrowi Mazowieckiej. Teatr Snów przyjechał tu zagrać właśnie „Remusa”. Kiedy pierwszy raz zobaczyłam Górskiego cztery lata temu podczas przedstawienia „Stół”, od razu wydał mi się magiczny. Jak cały ten spektakl. Jak jego teatr. Dzisiaj, gdy słucham tego, co mówi, widzę człowieka przenikliwego, który w otaczającym świecie dostrzega rzeczy głęboko skryte.

- Są takie osoby, ale powinniśmy tego Remusa trochę przekraczać – mówi mi. – Jestem daleki

Od stawiania tylko na sukces. Śmieszą mnie treningi korporacyjne, które są nastawione na sprzedaż i na wyniki. Ale wracając do tego typu bohatera, to jest dosyć życiowe. Nie uświadamiamy sobie bardzo długo, czasem do końca życia co jest nasza misją Lu dlaczego nam się nie udało. Chciałoby się jednak, żeby większa ilość ludzi potrafiła sobie takie cele wyznaczać. I skutecznie działać.

„Remus” Teatru Snów to opowieść, która ma zachęcić każdego do odnalezienia i wypełnienia swojej misji. Oparta na doświadczeniach Kaszuby walczącego o swoja małą ojczyznę, przemawia do wszystkich, wychodząc poza ramy regionalne.

- Nie bój się realizować swoich marzeń. Niech sposób myślenia, zniechęcenie, wysiłek, strach nie zniwecza tego, co możesz zrobić w życiu – mówi Marcelina.

Zdzisław Górski do adaptacji powieści Majkowskiego zainspirowany został przez żonę i miejsce, w którym mieszka. Stara się, żeby to, co chce przekazać w spektaklu i to, co z niego wynika nie było zbyt odległe.

-Trzeba próbować realizować swoje marzenia, podejmować wyzwania – mówi. - Nawet jeśli może się nie udać. Pytajmy siebie, co mamy do zrobienia i nie poddawajmy się zbyt łatwo. I starajmy się porażkę w zwycięstwo przekuć.

Remus odchodzi powoli, jakby liczył każdy swój krok. Za nim podąża Śmierć. Pilnuje,żeby nie wrócił. Muzyka gra o czymś bezpowrotnie utraconym, ale zostawia małą furtkę- nadzieję złożona w przyszłych pokoleniach.

Oklaski. Kończy się spektakl i zaczyna Zycie.



Artykuły

Dziennik Bałtycki 9.02.93

Amatorzy z Oruni

Anna Jęsiak

Istnieją już siedem lat. Ciągle przy Miejskim Domu Kultury w Gdańsku Oruni. Ciągle naprawach zespołu amatorskiego, chociaż mają świadomość, że się w tej kategorii przestali mieścić.

- Nie jest nam w Oruni źle, ale odczuwamy coraz większy opór statusu - tłumaczy Zdzi­sław Górski, szef i reżyser Te­atru Snów. „Amatorski" wciąż bowiem znaczy - gorszy. Może to i dobre, lecz amatorskie ­słyszymy. Myślimy zatem o stworzeniu jakiejś nowej for­muły organizacyjnej zespołu, aby się wyzwolić z tych dość przecież umownych podzia­łów. Nie jest to takie proste, ale wierzymy, że uda się to osiągnąć, choćby poprzez sto­warzyszenie lub przekształce­nie w Ośrodek Poszukiwań Te­atralnych. W końcu przecież, mimo trudności, tyle nam się już udało. Miasto do nas nie dokłada, a działamy. Podróżu­jemy po świecie chociaż nas na to nie stać. Wybieramy po pro­stu zaproszenia od tych organi­zatorów imprez, którzy opłaca­ją koszty przejazdu. Zagranicz­ne wojaże owocują coraz cie­kawszymi kontaktami. Ale jak mawia przysłowie „nikt nie jest prorokiem we własnym kraju". Najmniej znają nas więc chyba w Gdańsku.

To nie fałszywe ambicje skłaniają członków zespołu do szukania nowych rozwiązań formalno-organizacyjnych. Mają ku temu pełne podstawy. W ubiegłym roku zagrali 66 przedstawień. Repertuar Teatru Snów stanowią głównie spek­takle uliczne, plenerowe, spo­śród których zrealizowana przed czterema laty „Republika marzeń" wciąż chyba najbar­dziej się podoba. W minionym roku widowisko to okazało się rewelacją „Festiwalu Zamko­wego" w węgierskiej miejsco­wości Gyula. Teatralne grupy z Polski, Czech i Węgier praco­wały tu wspólnie nad współ­czesną wersją Don Kichota, wpisując opowieść Cervantesa w realia i dylematy doby post­komunizmu. Takie działania noszą nazwę „projektów". Te­atr Snów uczestniczył też w in­nym oryginalnym przedsię­wzięciu, które określić można mianem dialogu teatralnego. Wraz z niemieckim teatrem „Aspik" z miejscowości Hilde­sheim koło Hannoveru przygo­tował przedstawienie na kan­wie Gombrowiczowskiego „Ślubu". Nastąpiło twórcze zderzenie dwóch teatralnych poetyk - tej wywiedzionej z Artauda, a reprezentowanej przez gdańszczan (aliterackość i afabularność scenicznego świata) z tradycyjną konwen­cją, na jakiej bazują Niemcy. Niestety, jedynie niemiecka publiczność miała okazję oce­nić efekty tej pracy, przyjmu­jąc zresztą spektakl bardzo cie­pło.

Chociaż w ubiegłym roku Teatr Snów bywał za granicą, w tym między innymi w Sewil­li na EXPO '92, obok trzech innych polskich teatrów ulicz­nych, to najważniejsze z artys­tycznego punktu widzenia oka­zały się wojaże krajowe. Jesie­nią na reaktywowanych po trzynastu latach Łódzkich Spo­tkaniach Teatralnych zaprezen­towali swoją jedyną sztukę sceniczną, nawiązującą do pro­zy Schulza - „Sanatorium . Otrzymali za nią główną na­grodę (ez aequo z poznańskim teatrem Biuro Podróży), a tak­że nagrody za reżyserię i krea­cję aktorską. Podczas grudnio­wych Ogólnopolskich Zderzeń Teatrów Kameralnych w Kłodzku zdobyli Nagrodę Mło­dych przyznaną przez red. Ta­deusza Burzyńskiego. A trzeba wiedzieć, że uczestnikami kłodzkiej imprezy były tak re­nomowane zespoły jak „Wier­szalin" czy Teatr „Rampa".

Kilka miesięcy temu szyko­wali się do wielkiej wyprawy na festiwal w brazylijskim mieście Campinas. Festiwal nie doszedł do skutku z powo­du skomplikowanej sytuacji wewnętrznej w Brazylii, podróż Teatru Snów odwołano w ostatniej chwili. Ten rok obiecuje wyjazdy bliższe, ale niemniej ciekawe. Jeden z dwóch planowanych pobytów w Edynburgu poświęcony bę­dzie polsko-szkocko-duńskie­mu projektowi pn. „Wypędze­nie szczurów z miasta". W tym widowisku dojdą do głosu pro­blemy tolerancji wobec innych i obcych. Pytania o przyszłość nowej Europy podejmą gdań­szczanie wspólnie z Duńczyka­mi, Niemcami, Czechami i Słowakami realizując kolejny etap przedsięwzięcia „Droga do Delf'. Tym razem na Wę­grzech, w Rumunii i w Słowe­nii.

- Rozpoczęliśmy też pracę nad własnym nowym spekta­klem plenerowym. Będzie to „Wizyta" powracająca do Don Kichota we współczesnym świecie, konfrontująca twarde realia z poezją, broniąca poe­tyckiego spojrzenia na rzeczy­wistość - mówi twórca wido­wiska Zdzisław Górski. Z no­wym przedstawieniem scenicz­nym Teatr Snów zamierza wy­stąpić dopiero za rok. Czy do tego czasu „dorobi się" nowe­go statusu - zobaczymy. W to, że będzie nadal istniał jakoś nie wątpię. .

Anna Jęsiak

PS. Wszystkim zaintereso­wanym Teatr Snów proponuje już od 17 bm. warsztaty tea­tralne, w nadziei, że spośród uczestników wyłoni nowych członków zespołu aktorskiego Informacje - w MDK w Oruni.


Dziennik Bałtycki 25 stycznia 1991

Teatr Snów

Znani w kraju i za granicą a u siebie w Gdańsku – najmniej

Anna Jęsiak

Domy kultury nie mają dziś lekkiego życia, ani tzw. dobrej prasy. A prawdę mówiąc „prasy” nie mają żad­nej. Pisuje się o nich bo­wiem lakonicznie, zdawko­wo, zwykle w związku z informacją o jakiejś imprezie. Bo też jaką niespodziankę kryć w sobie mo­że zwykły dom kultury po­łożony na przykład na ob­rzeżu wielkiej aglomeracji?

Miejski Dom Kultury w Gdańsku-Oruni taką niespodziankę tymczasem ma. To działający tu od lat paru „Teatr Snów”. Paradoks polega na tym, że ów teatr z MDK znany jest w Pol­sce i poza jej granicami, a u siebie - w Gdańsku ­– stosunkowo najmniej. Każdy, kto przejrzy stosy pra­sowych wycinków z po­chlebnymi recenzjami w różnych językach, niezmiennie więc pyta: dlaczego w Trójmieście tak na wasz temat cicho?

Zdzisław Górski – oficjalnie: kierownik działu amatorskiego ruchu artystycznego w DK, de facto – szef i reżyser „Teatru Snów” - przyznaje, że o reklamę specjalnie nie za­biegali. Wierzyli, iż w końcu i tu, na miejscu, ktoś się teatrem zainteresuje. Jeśli to zainteresowanie było do tej nory znikome, to czyż wypada winić za to sam zespół? - „odbija” pyta­nie.

Zapewne - nie. Tym bardziej że jak na grupę ama­torską - pracują i występują duże i często, dając rocznie ponad 50 spektakli. Są to widowiska uliczna, wypełnione ruchem, poe­zją (choć bez słów), obra­zem, muzyką.

Efektowne. Wzruszające. Na pograniczu łez i uśmie­chu - jak określa je Zdzi­sław Górski. Odżegnując się od teatru literackiego, realizmu i polityki, stają ze swymi spektaklami po stronie człowieka i wartości uniwersalnych. Interesuje nas przede wszystkim sztuka. Społeczne przesła­nie naszych przedstawień nigdy nie sprowadza się do walki z zastaną rzeczywistością, czy sytuacją poli­tyczną. Unikamy doraźno­ści i plakatowości.

Jaki był pierwszy z samodzielnie przygo­towanych spektakli – „Pokusa”, stawiając w opozycji dobro i zło, uka­zujący ludzką bezsilność wobec zła. „Pokusa”, z któ­rą 5 lat temu pojechali do Jeleniej Góry na festiwal teatru ulicznego zapocząt­kowała pasmo sukcesów. Jeleniogórskie festiwale właściwie nas wylansowa­ły - mówią. Dzięki nim „Teatr Snów” istotnie wszedł w międzynarodowy „obieg”, otrzymując wielu zaproszeń do udziału w podobnych imprezach za gra­nicą, a także we wspólnych artystycznych realizacjach.

Ostatnio przebywali w Oldenburgu w Niemczech, gdzie w ramach Dni Kul­tury Po1skiej wystąpili o­bok Sceny Plastycznej KUL i Teatru im. Witkacego z Zakopanego. Prezen­towali -,Sanatorium”, przedstawienie inspirowane pro­zą Bruno Schulza. Jest to trzecia - po „Pokusie” i „Republice marzeń” pozy­cja repertuarowa w ich dorobku. Teraz pracują nad sceniczna wersją tego spek­taklu. Bo ulica daje nieocenione doświadczenia, lecz czas spróbować sił w tradycyjnej teatralnej przestrzeni.

Ich propozycje mieszczą się w nurcie teatru poszu­kującego. Przedstawienia uliczne - to skrajna forma XX-wiecznych artystycz­nych poszukiwań. Burzy granice między widzem i aktorem. Publiczność nie jest odświętna, nie mości się wygodnie w fotelach. Nie ma podziału na widownię i scenę, znika rampa. Zaaferowanych ludzi, przy­padkowych przechodniów nagle, niespodziewanie osa­cza teatr. Musi zwrócić i przykuć ich uwagę. a za­tem powinien mieć coś istotnego do zakomunikowania, do przekazania. No i cały arsenał widowisko­wych środków wyrazu. Na ulicy, w plenerze - nie ma sztywnych ram - jest zawsze miejsce na improwiza­cję, na reakcję widza ­przechodnia. który często z obserwatora staje się też aktorem, współtwórcą widowiska.

„Nie idzie o to, by usunąć mowę artykułowaną, lecz o nadanie słowom takiego mniej więcej znaczenia, jakie mają w snach...” Tak pisał Antoine Artaud w swoich szalonych „Manifestach Teatru Okrucieństwa”. Tam również proponował: „likwidujemy scenę i widownię,które zostaną zastąpione przez jedno wspólne miejsce pozbawio­ne przedziałów i jakichkolwiek barier, miejsce które stanie się samym teatrem akcji. Widz umieszczony pośrodku akcji będzie przez akcję otoczony i jakby przeszywany”.

Nazwisko Artauda wymienia Zdzisław Górski na pierwszym miejscu, kiedy charakteryzuje krąg arty­stycznych inspiracji i źró­deł poszukiwań. Potem jest Grotowski. I Schulz, którego poetyka zdaje się „Teatrowi Snów” być naj­bliższa.

Samą zaś nazwę zaczerp­nęli nie z rozpraw teorety­cznych, lecz z tytułu spek­taklu, pierwszego zrealizo­wanego jeszcze wspólnie z teatrem „TAKO", zanim oba zespoły poszły własny­mi drogami. Był to „A1bum snów".

Nowy rok zapowiada się nie mniej pracowicie od poprzedniego. Wszystko też wskazuje na to, że i tym razem spędzą sporo czasu w podróżach. Ciekawie rysuje się propo­zycja plenerowego przedstawienia będącego próbą współczesnego odczytania mitu Don Kichota. Takie zamówienie do krajów i teatrów Europy środkowej i wschodniej skierował teatr z Avigonu. Gdański zespół włączy się do tego przedsięwzięcia wspólnie z łódzkim „Teatrem 77” i Zdzisławem Hejdukiem. Kilka miesięcy temu pracowali już razem w składzie poszerzonym o artystów z Czechosłowacji i łódzką młodzież, realizując „Wypędzenie szczurów z miasta”. Replika tego widowiska miała potem miejsce w Pradze.

Status teatru amatorskiego działającego w domu kultury w peryferyjnej dzielnicy zapewne nie jest dobrą reklamową rekomendacją. Okazuje się jednak, że nie przeszkadza ani w twórczych poczynaniach, ani wosiągnięciach. Prosta logika zdarzeń wcześniej lub później doprowadzi zapewne do zmiany tego statusu. Myślą o tym spokojnie - szukając mecenasów, przymierzając się do utworzenia fundacji. Chętnie też widzieliby w swym gronie młodych ludzi – wrażliwych, otwartych, lubiących teatr. Nie obiecują im wiele poza mozolną pracą i intensywnymi próbami - być może - szansę przeżycia wspaniałej przygody ze sztuką. Ale czy to mało?

Dziennik Bałtycki 25.03.94

Na szczudłach po laury

Gdańszczanie mało znani

Anna Jęsiak

Podział trwał przez długie lata. Profesjonalne w kulturze było to, co miało solidne instytucjonalne podstawy i patent w postaci dyplomu. Nieprofesjonalne, amatorskie rozpościerało się na wszelkich obrzeżach. Często przyciągało świeżością i oryginalnością, lecz zawsze miało piętno czegoś niepełnowartościowego, gorszego niż profesjonalne. Powoli zaciera się jednak granica tego podziału, a nieprofesjonaliści okazują się niekiedy bardziej profesjonalni od zawodowców. Jednym z laureatów tegorocznej nagrody teatralnej wojewody gdańskiego został Teatr Snów działający w Miejskim Domu Kultury w Gdańsku Oruni. To wyróżnienie najlepiej potwierdza, jak dalece nieostra i płynna stała się ta granica.

Tradycja

Zdzisław Górski, założyciel, szef, reżyser, aktor, a nierzadko też scenograf Teatru Snów jest za młody, by pamiętać czasy rozkwitu studenckiego ruchu te­atralnego na Wybrzeżu, epokę „Bim-Bomu" czy Cyrku rodzi­ny Afanasjeff. Na scenie „Ża­ka” zdążył obejrzeć prezentacje kontynuatorów tego nurtu - ze­społu „To-Tu” i Teatrzyku „ą”. W latach siedemdziesiątych, w okresie prawdziwego boomu studenckiej twórczości arty­stycznej uległ fascynacji teatrem STU, a przede wszystkim „Tea­trem Ósmego Dnia”. Tym, o czym mówi i jaką formę swej wypowiedzi nadaje.

Zanurzenie w rzeczywistość i niezgoda na nią, próba przeka­zania ważnych refleksji w spo­sób niepolityczny i nieplakato­wy, poetyckie widzenie świata zawsze wyróżniało teatralną awangardę - od „sezonu koloro­wych chmur” po dekadę lat 70. z bujnym rozkwitem studenckiego teatru. W tym też sensie można widzieć w działalności Teatru Snów „twórczą kontynuację nur­tu kultury alternatywnej na Wy­brzeżu” - komentuje Górski for­mułę nagrody.

Teatr Snów, dziewięciooso­bowy zespół z dwoma zaledwie etatami wpisanymi w strukturę Domu Kultury, wyrósł w ciągu blisko dziesięciu lat pracy na te­atr typowo autorski. Kilka pozy­cji, które ma w repertuarze, to pod względem stylistyki jeden spektakl w kilku wersjach. Takie jest prawo zespołów autorskich i - choć może się to wydać nie­skromne - szef taetru nie waha się odwołać w tym miejscu do Kantora. Do „Umarłej klasy" i następnych realizacji, dla któ­rych pozostała punktem odnie­sienia.

Zdzisławowi Górskiemu nie­zmiennie towarzyszy w arty­stycznych poszukiwaniach myśl Antonina Artauda. Redukował on rolę słowa, odcinał teatr od li­teratury. Słowo, użyte w szcze­gólny sposób, miało być magicz­ne, dźwięk i znaczenie miały tworzyć jedność. W „Sanato­rium”, jedynej jak dotąd scenicz­nej sztuce Teatru Snów słowa pokrywają się z muzyką. W naj­nowszym, przygotowywanym również na scenę spektaklu, doj­dzie do głosu poetycka metafora nakładających się na siebie poru­szeń, znaczących i konkretnych, a zarazem uniwersalnych. I nie­powtarzalnych w teatralnym „tu i teraz.

Oryginalność

Nie scena, lecz ulica jest jed­nak miejscem najczęstszych pre­zentacji Teatru Snów, specjalizującego się w przedstawieniach plenerowych, wkomponowanych w pejzaż żyjącego miasta. „Gdańszczanie - pisał Tomasz Burzyński na łamach miesięcznika „Dialog”, podsumowując ko­lejny jeleniogórski Festiwal Tea­trów Ulicznych – mają własny styl i poetykę. Na festiwalu wy­różnili się niczym subtelnie wy­cieniowana czarno-biała fotogra­fia pomiędzy kolorowymi land­szaftami, czym pragnę podkreślić odrębność grupy (...)”.

Oryginalność Teatru Snów ujawnia się najlepiej właśnie w konfrontacji z innymi grupami uprawiającymi podobny rodzaj twórczości. Widowiska uliczne należą do bardzo popularnych w nurcie twórczości teatralnej owe­go innego, alternatywnego, czy awangardowego obiegu. Ale tym, co wyróżnia gdańszczan na tle prezentacji cyrkowo-jar­marczno-muzycznych i pantomi­micznych, czy innych atrakcyj­nych wizualnie spektakli, szoku­jących bogactwem nowocze­snych środków technicznych, jest poetyka. W Teatru Snów nie ma efektu dla efektu. Jeśli w „Republice marzeń" pojawiają się ptaki, to użycie szczudeł staje się uzasadnione dramaturgicznie. Szczudła są popularnym atrybu­tem widowisk ulicznych i wła­ściwie nie ma zespołu, który by się nimi nie posługiwał. Ktoś jednak zauważył, że „na­si” na tych szczudłach wprost tańczą, podczas gdy inni tylko kołyszą się jak kaczki. Czy był to komplement, czy też reakcja na perfekcję wykonania? Raczej to drugie. Aktorzy Teatru Snów bywają regularnie bombardowa­ni pytaniami, czy rzeczywiście są „amatorami”. A ich prezenta­cje, nie pozbawione przecież wa­lorów widowiskowości, wzbu­dzają uznanie i stylistyką, i tre­ścią. W drobiazgowej i wnikliwej analizie widowisk Te­atru Snów celują krytycy zagra­niczni. Traktują je oni w katego­riach kultury w ogóle, a nie kultury pośledniejszej, „niższej”, bo amatorskiej. Tak być powinno. Czy nagroda wojewody zmieni coś w krajowym schemacie ocen?

Od Piły po Avignon

Aby tak się stało, Teatr Snów powinien dać się poznać przede wszystkim „w domu" czyli w Gdańsku. A tak się do tej poły składało, że w Gdańsku wystę­pował najrzadziej. Tymczasem zespół ten gra często, sześćdziesiąt razy w roku. Zwykle jednak - poza granicami województwa lub kraju. W Gdańsku w ubie­głym roku wystąpił latem tylko kilkakrotnie. Parę razy zapraszał też na Orunię, do sali widowi­skowej na „Sanatorium”. Nic więc dziwnego, że „u siebie” członkowie tej grupy wciąż są mało znani, podczas gdy jej do­ssier” pęcznieje od wycinków z recenzjami z prasy zagranicznej, a zaproszenia do udziału w rozma­itych festiwalach płyną nawet z innych kontynentów. Niedawno byli w Avignonie. A potem w Pile, gdzie za „Sanatorium" otrzymali nagrodę im. Jana Do­rmana na Międzynarodowych Targach Inicjatyw Teatralnych, dystansując, nawet Towarzystwo „Wierszalin” z głośnym już „Merlinem”.

Członkowie zespołu są w większości studentami. Skład Teatru Snów zmieniał się już kilkakrotnie, ale repertuar na tym nie ucierpiał. Finanse – zdaniem szefa – nie są tematem wartym poruszenia. Sytuacja - taka jak wszędzie. Koszty zagranicznych przejazdów pokrywają organizatorzy imprez, dzięki czemu podróże w ogóle dochodzę do skutku. Za występy aktorzy otrzymuję honoraria. W Gdań­sku grywają za darmo - dla „ho­noru domu". Postanowili przy­pominać się częściej. Ale też bardziej się cenić. Są w swojej dziedzinie dobrzy: A tego nie trzeba się wstydzić.


Gazeta Wyborcza Morska nr 328 (537); 12 grudnia 1992

Boga oglądają nieliczni

Krzysztof Skiba

Są jednym z najbar­dziej znanych teatrów ulicznych w Polsce. Sami piszą scenariu­sze i sami z bukowego drzewa robią swoje szczudła. Wielu na szczudłach tylko dre­pcze. Oni potrafi tańczyć.­

Teatr Snów działa na końcu świa­ta, czyli w domu kultury w gdańskiej dzielnicy Orunia. Zaczynali jako rozkrzyczany, zbuntowany teatr studencki (wspólnie z Bogda­nem Posmykiem tworzyli teatr Tako), by z czasem już jako Teatr Snów budować na asfalcie i chod­niku poetyckie, wyciszone obra­zy-kompozycje. Teatr uliczny ma swoją poetykę. Dużo w niej cyrku, błazenady, kiczu i ckliwości.

Tatr Snów operuje innym językiem. Na ulicy zawsze spodoba się kopnięcie w tyłek, plucie ogniem czy chodzenie na szczudłach. Uznali, te z tej sfery popisów interesuje ich jedynie chodzenie na szczudłach. Nauczyli się tego i robią to najlepiej w Polsce. Szef Teatru Zdzisław Górski uważa się za intuicjonistę. Wszystko robi z pełnym przekonaniem. Wierzy, że podczas pracy w teatrze dotyka go Artaud. – Teatr otwarty to było takie przekonywanie­ przekonanych. Ja wyrosłem w kumacie te­go teatru, ale od niego odszedłem. Uważam, że na ulicy też można mówić rzeczy ważne i to nieko­niecznie krzykiem - wyznaje Górski. Pytany o swych teatralnych guru jednym tchem wymienia Jerzego ­Grotowskiego, Teatr Ósmego Dnia i Tadeusza Kantora. Gdy próbuję go atakować za Grotowskiego, pod którego niesmacznie podciągają się wszyscy twórcy tzw. teatru alternatyw­nego, Zdzisław potrząsa swą czupryną i broni się zaciekle. Opowiada o stażach Zygmunta Molika (aktora teatru Grotowskiego), w których uczestniczył i które wiele go nauczyły. Każdy robi jakąś wyrwę w murze - kończy, swą obronę. Teatr Snów patrzy na wielkich i idzie swoją drogą.

O swej kuchni teatralnej wypo­wiadają się niechętnie. Pracują metodą improwizacji. Scenariusze potrzebne były tylko cenzu­rze, nie im. Teraz, gdy nie ma cenzury, nie ma też scenariuszy Teatru Snów.

Wszystkie spektakle Teatru są do siebie bardzo podobne. Panuje w nich niepodzielnie świat boha­terów z opowiadań Brunona Schulza. Zagubieni ludzie w wy­tartych marynarkach, pospieszna miłość, bezinteresowna nienawiść, marzenia o lepszym świecie. i rozpacz codzienności. Czy noś takiego można pokazywać lu­dziom na. ulicy; którzy śpieszą się do tramwaju i robią zakupy?

Teatr włóczy się po różnych dziwnych miejscach. Jeden za spektakli nie bez przyczyny nazywa się „Podróże”. Swą podróż zaczęli sześć lat temu od pojawienia się na festiwalach teatru uliczne­go w Krośnie i Jeleniej Górze. Te­raz jeździ po całej Europie: Najbardziej prestiżowy wyjazd w tym roku to udział w imprezach w ramach wystawy Expo '92 w Se­willi. Po drodze były Niemcy, Wło­chy i Belgia. Organizatorzy festiwalu w Archangielsku zaprosili teatry na wyspy, gdzie budowano pierwsze ła­gry. Teatr Snów grał też w Sewierodwinsku, mieście, w którym ostatni Europejczycy pojawili się w XVII wieku. Było to miasto zamknięte, bo budowano w nim łodzie podwodne. Odizolowani od świata naukowcy, którzy pracowali przy budowie łodzi, wykorzystali festiwal teatralny, by skontaktować się z ludźmi z „Jewro­py”. W tajemnicy przed swymi przełożonymi naukowcy przebrali się zakelnerów i pojawili się w teatralnej restauracji podczas festiwalowej popijawy.

Kilka lat temu dramatycznie za­kończyły się występy w ateistycz­nej Pradze. W nowoczesnym osiedlu Teatr przedstawił spektakl „Droga do raju”, w którym pojawia się postać anioła. Mieszkańcy osiedla zadzwonili na Policję informując ją, że artyści mieszają anio­łem dzieciom w głowach. Policja interweniowała natychmiast. Przez godzinę Teatr Snów wziął udział w teatrze sensacji. Na drugi dzień za­broniono im grać z aniołem. Bez anioła spektakl jednak nie miał sen­su. Kilka dni później w Brnie pod­czas - tego samego spektaklu członkowie Teatru rozdali widzom ulotki z przetłumaczonym na czeski fragmentem wiersza Zbigniewa Herberta, w którym poeta poinformował, że „Boga oglądają nieliczni”. Wszystko zakończyło się kolejnym skandalem, bezpieka zarekwirowała widzom ulotki, a te­atr cudem uniknął poważniejszych konsekwencji. Może pomógł im anioł? . . .

Krzysztof SKIBA

Teatr Snów występuje w skła­dzie: Ala Mojko, Izabela Terek; Zdzisław Górski, Wojciech Wiń­ski, Aleksander Ozimek. Dotych­czasowe spektakle: „Pokusa”, „Republika marzeń”, „Podróże”, „Sanatorium”.

Gazeta Gdańska 1-3.02.1991

Zaproszenie do „Teatru Snów"

Tomasz Olszewski

EDWARD STACHU­RA napisał kiedyś: „życie to jest teatr". Znacznie wcześniej Calderon uznał, iż „życie jest snem". Działający od 1983 roku w Gdańsku „Teatr Snów" zdaje się scalać w jedno obydwie tezy.

Rok 1990 był dla ze­społu niezwykle pracowi­ty. Występował na Fes­tiwalu Teatru Ulicznego w Archangielsku, pod­czas Dni Kultury Polskiej w Republice Federalnej Niemiec, a także realizo­wał wspólnie z Teatrem „77" i „Divadlo na Pro­vazku" projekt teatralny „Plac Wolności" w Pra­dze. Teatr przygotowuje nowe spektakle plenero­we i sceniczne. Spektakle są niepowtarzalne - poe­tyckie wizje utkane z ma­rzeń nasycone obrazem i ruchem.

Twórcy teatru (Zdzi­sław Górski - autor sce­nariuszy i reżyser) posta­nowili poszerzyć zespół aktorski. Liczą na ludzi pełnoletnich, zdecydowa­nych pracować w teatrze poszukującym, zdolnych poświęcić sporo czasu i energii na realizację wi­dowisk.

W drugiej połowie lute­go „Teatr Snów" zapra­sza na premierę „Sanato­rium" - spektaklu inspirowanego prozą Bruno Schulza. Siedzibą teatru (i miejscem prezentacji „Sa­natorium") jest Miejski Dom Kultury na Oruni, ul. Dworcowa 9.

Osobom zainteresowa­nym udziałem w tworzeniu „Teatru Snów" podajemy kontakt: tel. 31-34-77 - Zdzisław Górski lub twórczyni oprawy plasty­cznej Alicja Mojko.


Scena Polska Nr 2(10)/1997

Eugeniusz Brzeziński

Teatr Snów – teatr uskrzydlony

Gdzieś w cieniu tej wielkiej teatralnej Sztuki, tej owianej legendą wielkich nazwisk autorów, słynnych realizacji reżyserskich i genialnych (lub może czasem nieco mniej genialnych) kreacji aktorskich, z którymi mamy do czynienia dzięki aktywności Sceny Polskiej, kwitnie życie teatralne innego zupełnie gatunku, kalibru i zasięgu. Obok teatru tradycyjnego, z budynkiem i adresem sceny macierzystej, z publicznością w wieczorowych strojach i ciemnością sali w kontraście z jasną plamą sceny istnieje coś, co nauczyliśmy się nazywać teatrem alternatywnym.

I żeby nas nazwa nie myliła: alternatywy nie stanowi tu ani amatorszczyzna - choć i ta się zdarza, ale przecież zdarza się ona również teatrom tradycyjnym, zawodowym – ani zawartość myślowa przedstawień. Alternatywą jest tu środek przekazu, forma, w jakiej artyści oddają swoje przemyślenia, swoją wizję świata, swoją filozofię życia. Teatry te nie mają zwykle swojej ­własnej sceny; miejscem ich występów jest ulica. Zobaczyć je można en masse na wielkich festiwalach i przeglądach: w Edynburgu czy Awinionie, lub tych nieco mniejszych: w Toruniu czy Jeleniej Górze. Ale zobaczyć je można też pojedynczo na rynkach miast europejskich od Gdańska po Brugge, od Kopenhagi po Wenecję, w Chojnicach czy Bredzie. Te najsłynniejsze, najbardziej uznane, to Teatr Ósmego Dnia, Biuro Podróży i Teatr Snów.

Właśnie przedstawieniom tego ostatniego chcę kilka słów poświęcić jako, że zdarzyło mi się niedawno obejrzeć dwa spektakle tej gdańskiej grupy (a może trupy?) ulicznej.

Pierwsze, to oparta na opowieści o Don Kichocie, „Wizyta". Bardzo piękne i jak każdy spektakl tego teatru, bardzo efektownie wyreżyserowane i perfekcyjnie zagrane przedstawienie. Jest to teatr bez słów, ale symbolika postaci i dekoracji, nader skromnych, jest bardzo czytelna i zrozumiała dla każdego wrażliwszego widza. Zresztą mocą tych przedstawień jest to, że zachwycają się nimi wszyscy; Ci, którzy dostrzegają tylko ich wyjątkową widowiskowość i ci, którzy tę widowiskowość traktują jak ubranie, w którym przekazuje się treści głębsze, bardziej uniwersalne, ogólnoludzkie.

Sam bohater, grany przez reżysera i autora większości spektakli Teatru Snów, Zdzisława Górskiego, jest bardzo pięknym Don Kichotem. Jego walka z wiatrakami stanowi prawdziwy pokaz perfekcji aktorskiej, a akrobacje na szczudłach przyprawiają widza o gęsią skórkę. W tej sztuce Don Kichot znajduje swoją Dulcyneę, znajduje Dom, w którym czeka na niego stół i łóżko. Dom, w którym może wreszcie spocząć po swoim burzliwym życiu. Czyżby miało to oznaczać koniec romantyzmu, koniec złudzeń, marzeń o celach wyższych, poddanie się codzienności, wyrzeczenie się ideałów? Nie, bo upuszczoną lancę podnosi Sancho Pansa - uosobienie realizmu i tzw. zmysłu praktycznego. Podnosi, przygląda się jej przez chwilę i... rusza na poszukiwanie ,,wiatraków".

Bo romantyzm jest w swym pięknie zaraźliwy. I nigdy nie wiadomo, kiedy w człowieku, zajętym swoimi prozaicznymi problemami dotyczącymi bytu i przetrwania obudzi się ta malutka iskierka zapalająca wielki ogień w sercu. Może czasem słomiany, krótkotrwały, samoniszczący wręcz. Może nawet niepotrzebny z punktu widzenia tych wszystkich stojących z boku i nim nie objętych. A jednak jakże często coś się z niego rodzi! Z tej chęci, musu wręcz, czynienia dobra, walki ze złem tego świata nawet, jeśli wszyscy mówią, że to walka z góry przegrana. To nic, i tak trzeba ją podjąć. W imię ideałów, w imię Człowieka i jego być (w odróżnieniu od mieć).

Drugie przedstawienie, które widziałem, to „Republika Marzeń" - pierwsza uliczna produkcja Teatru Snów, spektakl powstały w pamiętnym roku 89-tym i grany z powodzeniem do dziś. Spektakl wyrażający nadzieje, których tak wiele mieli Polacy w okresie obalania real­socjalizmu. „Republika" mówi o nas, o ludziach szukających sobie miejsca w życiu. Tego dosłownego, konkretnego miejsca, w którym chcielibyśmy postawić nasze łóżko, stół i krzesła, ale też tego innego, w sferze niematerialnej, tego sensu życia, odpowiedzi na pytanie: po co? Bo żyjemy wszak nie po to, żeby jeść i gdzieś mieszkać. Chcemy czasem wznieść się na skrzydłach Ikara ponad los „ludzi-robaków", ludzi żyjących z nosem przy ziemi, w ziemi ryjących, szukających tam jakichś resztek, jakichś odpadów, próbujących często zabrać nam to, co w nas dobre i trwałe. Ale kiedy my, zapatrzeni w „ludzi - ptaki'" próbujemy, jak Oni, wzbić się w niebo, nie bardzo nam się to udaje. Spadamy z połamanymi skrzydłami. A do tego „ludzie - robaki" zawładnęli naszym domem. Ale cóż to? Ludzie ci (bo przecież - ludzie) po raz pierwszy podnieśli głowy, zapatrzyli się w coś daleko, na niebie, zadumali się jakby nad własnym losem. I nagle, już wyprostowani, ruszają w kierunku tego czegoś dalekiego i ulotnego, co właśnie dostrzegli.

A my? Cóż, mimo bolesnego upadku, mimo straty tego, co było dotychczas naszym domem, pozbieramy jakoś połamane kawałki, powtykamy wypadłe pióra, zmontujemy nowe, może lepsze, skrzydła i spróbujemy jeszcze raz. Bo jak długo życia, tak długo nadziei.

Tych spektakli nie da się opowiedzieć - to tylko zarys treści, który tu szkicuję. Moc i piękno tych przedstawień polega na ich obrazach; jest coś absolutnie fascynującego w tych ogromnych, białych płachtach skrzydeł, przypiętych do ramion szczudlarzy-ptaków. W ogóle operowanie przez aktorów czernią i bielą tylko daje wspaniały efekt wizualny. A wyjątkową poetyckość podkreśla cudowna, często specjalnie skomponowana, muzyka.

Do tego przedstawienia potrzebna jest przestrzeń, najlepiej jakiś plac, rynek (na Długim Targu w Gdańsku wyglądają podobno nąjokazalej), choć na sportowym boisku, na którym oglądałem ich wraz z dużą grupą równie zachwyconych widzów, w belgijskim Leuven, nie wydawali się być nie na miejscu.

Słyszałem na tamtej imprezie głosy, że; trzeba ten teatr koniecznie sprowadzić do Holandii. Wygląda na to, że tak się stanie. Jeśli wszystko ułoży się zgodnie z zamierzeniami Teatr Snów wystąpi z „Republiką marzeń” podczas Dni Kultury Polskiej w Delft w końcu września. Nie przegapcie Państwo tej okazji, gdyż naprawdę trzeba to zobaczyć. I namawiajcie swoich holenderskich przyjaciół i znajomych.

Bo teatr, to nie tylko pomieszczenie z miękkimi fotelami i sceną, na której możemy podziwiać gwiazdy. Teatr wziął się z ulicy, z Commedia Dell'arte i czasem wciąż jeszcze na tej ulicy potrafi zabłysnąć najprawdziwszym blaskiem.

Gazeta Wyborcza Morska nr 90 (946); 18 kwietnia 1994

Miejsca i instytucje

Topografia Kulturalna Trójmiasta

Aleksandra Ubertowska

Kultura w Trójmieście rozpięta jest między MIEJSCEM I INSTYTUCJĄ Instytucja to prestiż, celebra, rytuał. Miejsce – autentyk, spontan, obiekt kultu.

Kultura – jak żywy organizm – wegetuje, kwitnie, obumiera. Gdzie DZIEJE SIĘ kultura Trójmiasta? Jak wygląda mapa kulturalna Wybrzeża? Gdzie usadowiły się jej punkty newralgiczne.

Prestiż i kult

Co jest miejscem, a co instytucją? Każde z nich ma swoje własne „zaplecze społeczne” i zaspokaja inne potrzeby. Instytucje są silnie zakorzenione w strukturach administracyjnych miasta i, co zrozumiałe, uprzywilejowane przy rozdziale środków budżetowych. W sferze kultury instytucje są emanacją lokalnych ambicji administracji, służą podkreślaniu prestiżu i rangi miasta.

Miejsca są raczej funkcją środowiskowych potrzeb, obiektem kultu zamkniętej społeczności. Z reguły kreują się na autentyk; nie należy jednak zapominać, że i tu potężną siłą napędową są snobizmy, mody i... fobie.

Rytuał, antyrytuał

Instytucją jest z pewnością pierwsza scena Trójmiasta – Teatr Wybrzeże. Ci, którzy odwiedzają budynek przy Targu Węglowym, na ogół nie oczekują estetycznego wstrząsu, szoku; nie chcą dokonywać radykalnych przewartościowań w obrębie własnych wyobrażeń o sztuce. Chcą raczej uczynić zadość swoistemu rytuałowi: usiąść w zarezerwowanym fotelu na widowni, dosta do ręki efektownie wydrukowany program, poprowadzić błyskotliwą konwersację w foyer. Zanurzenie w teatralnym rytuale daje miłe poczucie uczestnictwa w wydarzeniu kulturalnym, poczucie bycia kulturalnym człowiekiem (wszystko to bez ironicznego cudzysłowu).

Na przeciwnym biegunie sytuują się uliczne przedstawienia Teatru Snów, który właściwie nie ma swojego „miejsca”, kreuje je raczej za każdym razem na nowo, w „prozaicznej” przestrzeni ulicy.(....)


Głos Wybrzeża 30 marca 1995

Laurka dla Teatru Snów

Małgorzata Gradkowska

Teatr Snów ma swoich zagorzałych wielbicieli. Z okazji Międzynarodo­wego Dnia Teatru w Młodzieżo­wym Klubie Twórczym „Plama” na Zaspie zorganizowali oni spotkanie z twórcami teatru, zatytułowane przewrotnie „Laurka dla Teatru Snów”. Nie chcieliśmy, aby występowali, cierpieliśmy natomiast na nie­dosyt rozmowy i postanowiliśmy stworzyć do niej pretekst” – powiedziała Elwira Twardowska, kierownik klubu.

Teatr istnieje od 1986 roku, mając już w dorobku wiele spektakli. Jak poinformowała „Głos” Alicja Molak, współtwórczyni teatru, scenograf, trwają ostatnie przygotowania do przedstawienia publiczności nowej premiery. 17 maja na ul. Długiej będziemy mogli zoba­czyć „Ogród” - najbardziej widowiskowy w historii teatru spek­takl, w którym po raz pierwszy pojawi się kolor i być może, chociaż to raczej spektakl ge­stu, pieśń. Inspiracją dla auto­rów był boschowski statek szaleńców, na którym wysyłano w ostatnią podróż „innych” ­chorych, szaleńców. Chcą po­kazać takich życiowych outsi­derów w ich przygodzie, w któ­rej udaje im się dotknąć czegoś nowego, ogrodu - wyobraźni, przestrzeni, inaczej spojrzeć na to co już było... Jak wielka jest to wizja i jak bardzo uda się do­tknąć problemów szaleństwa, przekonamy się niebawem,

Zdzisław Górski szef Teatru Snów, opowiedział również „Głosowi” o nowym, planowa­nym dopiero przedsięwzięciu - będzie to spektakl sceniczny (drugi po 'Sanatorium"), który obejrzymy jednak dopiero za 2 lata. Punktem wyjścia do sce­nariusza będzie historia Szy­mona Maga, jednego z pierw­szych gnostyków i jego spór z Apostołem Piotrem o wyższo­ść ich bogów. Ma być to spek­takl o niespełnionych marzeniach, podstawowych sprzecz­nościach: ducha i materii.

Dziennik Bałtycki 31.03.95

Twórca przy warsztacie

Zdzisław Górski - autor Teatru Snów

Przed kilkoma dniami Klub „Plama" na Zaspie otworzył u sie­bie wystawę przypominającą - poprzez zdjęcia, dokumenty i re­cenzje prasowe - przedstawienia Zdzisława Górskiego w jego Te­atrze Snów. Były już trzy: sceniczna „Republika marzeń” oraz plenerowe „Podróże” i „Wizyta”, prezentowane w różnych mia­stach Europy, po premierach zawsze w Gdańsku. Widowiska oży­ją i w tym sezonie, a sezon dla teatru Zdzisława Górskiego rozpo­czyna się wiosną i kończy jesienią, jeśli zważyć tylko pokazy ple­nerowe, bo jego zespół spotyka się przez cały rok na warsztatach.

Teraz właśnie artysta pracuje nad nowym przedstawieniem, pt. „Ogród”, które chce pokazać na Długim Targu 17 maja. Inspiracją jest literatura, malarstwo, muzyka; wątki stamtąd zaczerpnięte po­służą Górskiemu do zakreślenia klamr scenariusza, ogólnego za­mysłu widowiska, które po prawdzie powstanie w ruchu, przy kontakcie z widzami, z kreowania nastrojów, z kontekstów poe­tyckich. „Ogród” opowie o ludziach osobnych, obdarzonych szczególną wrażliwością w postrzeganiu świata, często przez to nieszczęśliwych. Czy tylko w marzeniach potrafią poprawić swój los?

Muzykę do „Ogrodu" napisał Dariusz Michalak. Wszystko zaś dziać się będzie na scenie, którą stanie się dwumetrowej długości wehikuł, coś w rodzaju statku połączonego z rydwanem. Teatr ru­chu, pantomima, poezja, plastyka, teatr uliczny - w snach wszyst­ko jest możliwe.

19 maja ten statek na kółkach pojedzie na Gliwickie Spotkania Teatralne. Spośród czekających teatr krajowych występów wy­mienić można jeszcze udział w Warszawskiej Wiośnie Teatralnej, czy w Radomiu w festiwalu sztuk Gombrowicza - tam Górski po­każe swoją inspirowaną Schulzem „Republikę marzeń". W czerw­cu Teatr Snów wybierze się z „Wizytą" do Niemiec na Festiwal Nowej Hanzy, w lipcu znów będzie na festiwalach - w Stockton w Anglii i w Rouen we Francji.

A o czym marzy Zdzisław Górski? O wielkim spektaklu sce­nicznym. Już go obmyśla, wykorzystując wątek Szymona Czarnoksiężnika ze Złotej Legendy. Zamierza jednak skłonić widza do sprzyjania Magowi, bo jego lot musi się udać.

Skoro już zapytałam o marzenia, padło to słowo: własna siedzi­ba. Tylko dziennikarską kaczką okazała się niedawna wiadomość w prasie, że bezdomny Teatr Snów wprowadzi się do „Miniatury”.

Zanotowała: Anna Kościelecka

Gazeta Morska. Trójmiast, Elbląg, Słupsk. Wtorek 14 marca 1995

Kultura miejska

Bez wystawności

Waldemar Kuchanny

Na kulturę w 1995 r. Gdańsk przeznaczył 56 mld 107 mln starych złotych, czyli 2 proc. Budżetu.(...)

Łącznie i rozłącznie

Wydział Kultury Urzędu Miejskiego ma zamiar w tym roku przeprowadzić zmiany organizacyjne.

Na uporządkowanie czekają sprawy Miniatury – jedynego teatru pozostającego w gestii miasta. Planuje się połączenie z Teatrem Snów. Kandydatem na szefa tych połączonych instytucji jest Zdzisław Górski, obecny dyrektor Teatru Snów. (...)


Wybrzeże

Międzynarodowy Festiwal Teatrów Ulicznych

Feta na Szczudłach

Okrągły tydzień trwała w Gdańsku „Feta” Teatrów ulicznych i plenerowych

Żwawe życie nocne hulało zatem i na Zaspie, gdyż pokazy fantastycznych spektakli z wielu zakątków świata odbywały się w okolicach mola i na pasie startowym. Tę, dedykowaną gdańskiemu milenium imprezę, zorganizowała Elwira Twardowska, szefowa i animatorka młodzieżowego klubu twórczego „Plama”. Jednak pomysłodawcą był dyrektor Teatru Snów, Zdzisław Górski, który uruchomił swoje zagraniczne i rodzime, plenerowo-teatralne kontakty.

[...] Oklaskiwaliśmy po raz kolejny, jak zawsze urokliwy Teatr Snów.[...]

Gazeta Morska. Gazeta Wyborcza 1.07.1997

Wielka FETA

Rozmowa z Elwirą Twardowską, organizatorką Festiwalu Teatrów Ulicznych FETA  

W najbliższą sobotę rozpocznie się jedna z najbardziej widowiskowych imprez związanych z obchodami tysiąclecia Gdańska – Festiwal Teatrów Ulicznych i Plenerowych FETA. Organizatorami są Klub Twórczy „Plama” pod kierownictwem pani Elwiry Twardowskiej oraz Komitet Obchodów Tysiąclecia.

Festiwal odbywa się także dzięki mecenatowi Rady i Zarządu Miasta Gdańska.

OLA TRZASKA: Jest to pierwsza tak duża impreza tego typu w Gdańsku. Nasze miasto nie ma tradycji organizowania festiwali teatrów ulicznych. Skąd więc pomysł na przygotowanie FETY?

ELWIRA TWARDOWSKA: Gdyby zajrzeć w historię Gdańska sprzed paru wieków, okazałoby się, że takie tradycje istnieją. Pamiętajmy, że każdemu większemu wydarzeniu towarzyszyły kiedyś uliczne zabawy i fety, do miasta ściągały trupy teatralne, żeby zabawiać gawiedź. Nasz festiwal to w jakimś stopniu powrót do korzeni. Pomysłodawcą festiwalu jest Zdzisław Górski, dyrektor gdańskiego Teatru Snów. Jego idea bardzo nam przypadła do gustu i zdecydowaliśmy podjąć się organizacji tego olbrzymiego przedsięwzięcia.[...]

Przypuszczam, że napłynęło bardzo wiele ofert od teatrów z całego świata. Jakimi kryteriami kierowano się przy doborze uczestników?

[...] Zaprosiliśmy wszystkie gwiazdy polskiej sceny teatralnej (Teatr Kto, Klinika Lalek, Teatr Snów, Teatr Ósmego Dnia, Biuro Podróży), co stanowi swoisty ewenement, ponieważ nie było jeszcze festiwalu, na którym zaistniałyby one razem.[...]

Gazeta Wyborcza Morska. Kultura 6.11.1997

Sny o Teatrze-Mieście

Monika Brand

Rozmowa ze Zdzisławem Górskim, twórcą i szefem Teatru Snów

MONIKA GRAND: W milenijnym roku dla ulicznego Teatru Snów pracowite były zwłaszcza lato i wczesna je­sień. W Gdańsku zagraliście wszyst­kie swoje przedstawienia: W sierpniu byliście na największym europejskim festiwalu stuki w Edynburgu.

ZDZISŁAW GÓRSKI: Byliśmy też w Stockton na jubileuszowym, 10. festiwa­lu teatru ulicznego, największym w Wielkiej Brytanii. Do Edynburga po­jechaliśmy z „Ogrodem". Graliśmy na dziedzińcu Old College - najstarszego uniwersytetu, tam gdzie poznańskie Biu­ro Podróży pokazywało swoją „Carmen Funebre". Zagraliśmy dziesięć biletowa­nych przedstawień. Miało być ich dwa­naście, ale dwukrotnie granie uniemo­żliwił nam deszcz. Obejrzało nas ponad 1300 osób. Bilety na „Ogród" nie były tanie, kosztowały 6, i 8 funtów. Trudne okazały się tamtejsze warunki. Dziedzi­niec, na którym występowaliśmy, ma złe podłoże, jest wysypany grubym żwirem. W „Ogrodzie", jak pamiętasz, mamy dwa jeżdżące elementy - bramę i łódź. Do tego mieliśmy tylko półtorej godziny na przygotowanie spektaklu. Musie­liśmy zmienić ruch i rozwiązania niektó­rych scen, bo była tylko jedna brama wyjściowa. Graliśmy o godzinie 20, a więc bez świateł, co ujęło spektaklowi magii. Zdawałem sobie sprawę, że bę­dziemy konfrontowani z Biurem Podró­ży, które odniosło tam wielki sukces. Ale jakoś poszło.

Jak „Ogród” został odebrany w Edynburgu?

- Bardzo dobrze. Przychodziło do nas wielu dziennikarzy i widzów. Wszyscy podkreślali oryginalność tego przedstawienia, jego inność wobec tego, co się tam ogląda. W „Ogrodzie" w sposób bardzo powolny, balladowy, opowiadamy historię pewnej podróży, wewnętrznej wędrówki. Poruszamy w nim temat ezo­teryzmu, spraw duchowych, inspiracją była dla mnie

„Podróż na wschód" Hes­sego. W ocenach naszego spektaklu naj­częściej padały takie przymiotniki, jak „piękny", „fantastyczny", „cudowny" i „niezwykle mądry". „Scotsman", naj­bardziej opiniotwórcze pismo, towarzy­szące festiwalowi od 50 lat, przyznają­ce swoją nagrodę, dało nam cztery gwiazdki na pięć możliwych. Po cztery gwiazdki dostały też teatry Wierszalin za „Dybuka" i Ludowy z Nowej Huty za „Antygonę". Ale w „Herald Tribune" ukazała się recenzja dla nas nieprzychyl­na.

Nie jesteście typowym teatrem ulicznym. Owszem, używacie szczudeł, ale ognia już nie.Często inspiruje Was literatura. Trudno jest rozszyfrować treści Waszych spektakli, przystając na chwilę na jakimś placu z zakupa­mi w ręce. Ich poetyka wymaga skupienia, zwolnienia tempa.

- Często o tym myślę. Czy naprawdę teatr uliczny musi być tak czytelny, tak klarowny, tak „zjadliwy"? Do pewnych wątków, do tego, co jest jądrem człowie­czeństwa, trzeba wracać. To się przyda­je w świecie szumu informacyjnego i agresji. Moją odpowiedzią na tę wąt­pliwość są kolejne przedstawienia. Oczy­wiście, wyciągam wnioski z tego, co słyszę. Zastanawiam się, czy robić dalej to, co mnie interesuje. Czy, mimo wszystkich utrudnień, próbować grać w nie­sprzyjających okolicznościach; próbo­wać wyciszać przestrzeń, działać tą od­miennością i pokazywać, że na ulicy też można, że też się udaje. Chciałbym opo­wiadać ciekawie, chciałbym, żeby to by­ło i widowiskowe, i zwarte, odbierane na kilku poziomach, i przez przypadkowych gapiów, i przez ludzi, którzy chcą rozu­mieć. Teatr to jest „między". To, że cza­sami jesteśmy nie rozumiani, to nie jest tylko nasza wina. Pozwalam sobie tak mówić, bo teraz, jako dojrzały artysta, wiem, że to działa, że ludzie potrafią o naszych spektaklach mówić. Warto to robić, ryzykując niezrozumienie przez większą część ludzi. Znam te opinie, że nasze przedstawienia są piękne, ale nie­zrozumiałe. Sądzę, że część widzów boi się wnikać w nie za bardzo.

Dlaczego nie doszło do realizacji mi­lenijnego plenerowego widowiska „Miasto-Teatr", do którego napisałeś scenariusz?

- Ponieważ zabrakło pieniędzy. 0 tym widowisku rozmawialiśmy z gdańskimi urzędnikami już dwa lata temu. Być mo­że, zrobię ten projekt w innym mieście. Dostałem propozycję od Jerzego Zonia, dyrektora Teatru KTO i Festiwalu Tea­trów Ulicznych w Jeleniej Górze, zrobienia wspólnego spektaklu na festiwal Kraków 2000.

Ostatnią premierę mieliście ponad dwa lata temu. Nad czym teraz pracujecie?

- Powstał jur pewien zarys przedstawienia ,Księga utopii". Jeśli znajdzie­my jakieś pieniądze, może premiera od­będzie się w przyszłym roku. Nasz problem polega na tym, że nie mamy warunków do pracy. Nie mamy sali w Gdańsku, w której moglibyśmy od­bywać próby. Wiosną i latem jeździmy po Polsce i Europie, promując nasze miasto. Tak było też ostatnio w Edyn­burgu. W sierpniu i wrześniu zagraliś­my w Anglii i Holandii 21 przedsta­wień. Komitet Obchodów Tysiąclecia zamówił u nas dziewięć przedstawień, ale w sumie w Gdańsku zagraliśmy te­go lata trzynaście razy. Zdaniem urzęd­ników wydziałów kultury; prestiż mia­sta podnoszą obce zespoły, zapraszane do Gdańska za duże pieniądze. Szkoda, że nikt nie pomyśli, by zaprosić. włas­ne. Szkoda; że nie mogło dojść do wspaniałego widowiska na cześć tysiąc­letniego Gdańska, przygotowanego si­łami lokalnych artystów, tak jak to by­ło w planach. Być może, mści się na nas poprzednia siedziba? Przez jakiś czas pozostawaliśmy w strukturach Młodzieżowego Domu Kultury na Oruni. Wiele osób uważa; że na Oruni nie można było robić dobrego, teatru. Może naszą ofertę trzeba złożyć w Gdyni lub Sopo­cie. Zależy nam na miejscu do pracy. Takie są nasze oczekiwania. Póki co, próby odbywają się w ośrodku wczaso­wym w Sominach, oddalonych od Gdańska ponad sto kilometrów.


Dziennik Bałtycki 26, 27 sierpnia 2000

Sominy. Teatr znany, lecz nieznany

Ludzie na szczudłach

Alicja Zielińska

Gigantyczne postacie poruszające się po ulicy za­trzymują przechodniów. Najpierw z otwartą bu­zią gapie podziwiają sprawność aktorów, którzy nawet nie chodzą, a tańczą na „drewnianych no­gach”. Dopiero w drugiej kolejności zauważają, że tym ruchem, grą świateł te wielkoludy chcą im coś przekazać.

Teatr Snów - bo o nim mo­wa - swoją pracownię ma w Sominach, w ośrodku Uro­czysko. Grając na ulicy mają przypadkową publiczność, z którą jednak szybko nawią­zują kontakt. Najbardziej ce­nią sobie uczestnictwo w fe­stiwalach teatralnych. Są wy­soko oceniani przez profesjo­nalistów, zdobywają liczne nagrody. Teatr Snów znany jest przede wszystkim w Trój­mieście i poza granicami kra­ju. Niezauważeni pozostają w gminie Studzienice i po­wiecie bytowskim, czyli w miejscach, gdzie mieszkają i pracują.

- Zależy nam, aby nasze spektakle były szczególne, niecodzienne – mówi Zdzisław Górski, założyciel i reży­ser Teatru Snów. – Chcemy, by pozwalały na refleksje, prze­życia, przemyślenia. Zachę­camy do spojrzenia w górę ­na ptaki, niebo, domy. Może dlatego, tutaj na miejscu, tak trudno nam o widza.

Zmienił deskę na teatr

Zdzisław Górski z wy­kształcenia jest elektrotech­nikiem przemysłowym. Przy desce kreślarskiej stał prawie 11 lat. Pracę, nawet dość do­brze płatną, porzucił dla kul­tury i teatralnych marzeń. W roku 1985 zaczął pracę w domach kultury na Sucha­ninie, potem Oruni. Jeszcze w czasach studenckich dzia­łał w Żakowskiej Akademii Kultury. To już tam połknął bakcyla, pokochał teatr.

- Kultura studencka w la­tach 70. żyła pełną parą - ży­wo gestykulując opowiada Zdzisław. - Wciąż poszuki­wało się czegoś nowego, chciało się tworzyć, działać. Były ku temu też warunki. Kontakty ze studenckimi te­atrami amatorskimi pozo­stawiły ślad. Już podejmując pracę zawodową wiedzia­łem, że tak naprawdę chcę robić coś zupełnie innego.

W tym czasie w Domu Harcerza stworzył Otwartą Grupę Teatralną i prowadził Harcerski Klub Filmowy. Przez dziesięć lat dojrzewała w nim myśl o całkowitym zaangażowaniu się w życie kulturalne.

Niespokojną duszę ma chyba po dziadku, Janie Gór­skim. Senior w okresie międzywojennym aktywnie działał w Czersku, gdzie pracował w kole zajmującym się zbieraniem datków na funkcjo­nowanie amatorskiego te­atru. Zorganizował też wiel­ką, jak na owe czasy wyprawę kolejową do Rzymu. Kochał kulturę, sztukę i wszystko, co się z nimi wiązało.

Zrealizować marzenia

Zdzisław odchodząc z wy­uczonego zawodu, wiedział, że straci finansowo. Na kulturze przecież jeszcze nikt nie zarobił. Na jego poczy­nania bardzo sceptycznie patrzyła żona, Danuta. Jed­nak zawsze wspierała męża, jak mogła.

- To był trudny okres ­wspomina pani Danusia. ­Małe dzieci, spore potrzeby finansowe, a mój mąż posta­nawia zmienić pracę. Wiem, że nie była to dla niego łatwa decyzja. Jednak chęć samo­realizacji wzięła górę.

W czasie, gdy Zdzisław zo­stał kierownikiem Miejskiego Domu Kultury w Gdańsku, powstał tam Gdański Ośro­dek Teatralny Oczywiście, stanął na jego czele. Równo­cześnie kończył liczne kursy, warsztaty i szkolenia teatral­ne, zdobył również wykształ­cenie instruktora teatralnego. Na jego zajęcia przychodzili studenci. I to był początek Te­atru Snów Jego wymarzone­go teatru. Pierwszy spektakl miał premierę w roku 1986. Było to przedstawienie ulicz­ne pt.„Pokusa". Później się­gnęli po nowe, ryzykowne re­kwizyty – szczudła, postawili na skąpą scenografię i grę świateł. Stworzyli teatr poetycki.

Wszystko sami

Teatr Snów jest typowo amatorski, tworzą go ludzie, którzy wcześniej uczestniczy­li w warsztatach prowadzo­nych przez Zdzisława. To gru­pa licząca obecnie 9 osób. Ro­tacja jest duża. Jedni przy­chodzą, inni odchodzą z róż­nych względów. Studia, praca, ograniczenia czasowe nie po­zwalają im pozostać w zespo­le. Aktorzy nie mają stałych dochodów, żyją z tego, co za­robią wystawiając spektakle. Ogromne pieniądze pochła­niają jednak przygotowywa­ne przez nich scenografie, stroje i transport. Wszystko oplatają sami. Tylko dwa razy udało im się otrzymać granty od władz Gdańska na kon­kretne spektakle.

Występują jednocześnie w roli producenta, montera i aktora. Spotykają się w Uroczysku w weekendy. Mają do swojej dyspozycji wielką salę i przestrzeń. Tu powstają metalowe kon­strukcje tworzące ich sceno­grafie, sami farbują materia­ły i szyją stroje. A przede wszystkim odbywają próby. Chodzenie na szczudłach wymaga nie lada sprawności i specjalnych ćwiczeń.

- Ogromnie cenię sobie próby i przygotowania spek­taklów - Zdzisław nie ukry­wa swojego zaangażowania. - Rozwój i postępy ludzi, momenty improwizacji to dla instruktora teatralnego najwspanialsze chwile. Jako reżyser cenię sobie efekt końcowy Lubię patrzeć, jak oddziaływuje na widza to, co gramy. Zwycięstwo jest wte­dy gdy widać, że publiczność przeżywa go i dyskutuje.

Smutne refleksje

W maju tego roku odbyła się premiera spektaklu sce­nicznego pt. „Żuraw”. Dla te­atru było to ważne wydarze­nie, ponieważ powrócili na scenę po siedmioletniej przerwie.

- Często mówi się o nas teatr uliczny - zwierza się aktor. - Jesteśmy teatrem, który gra nie tylko na ulicy. Lubimy jednak taką scenę, bo tu można mówić o rze­czach ważnych i subtelnych wbrew przypadkowości wi­dzów. Tu ważną rolę odgry­wa naturalna scenografia, uliczki, rynki, kamieniczki i ludzie. Widz jest jakby pod­glądaczem.

Marzeniem Zdzisława Górskiego są jeszcze lepsze warunki do pracy i siedziba teatru w Gdańsku.

- Mam nadzieję, że z cza­sem nasze władze dostrzegą wartość sztuki i będą wspie­rać rozwój kultury - z na­dzieją w głosie mówi Zdzi­sław - Nigdy nie będzie do­brego współżycia i rozwoju społeczeństwa, gdy w bu­dżetach kultura i edukacja będą na szarym końcu. Ła­twiej jest oczywiście zrobić coś w zakresie infrastruktu­ry, co wyborca zauważy od razu, niż kształcić jego wraż­liwość. To refleksje może smutne, ale nie przeszka­dzają mi robić tego co robię.

Trzecie pokolenie

Młodszy syn Zdzisława, Adam, jest również aktorem Teatru Snów. Pierwszy jego występ na scenie miał miejsce w sierpniu 1990 r. Wówczas grał „w zastęp­stwie”. Był wtedy uczniem II kla­sy liceum. Wcześniej ojciec zabie­rał go na próby. Próbował swoich sit na szczudłach przy każdej okazji. Ukończył Politechnikę Gdańską, jednak tak jak tata, nie myśli na razie o pracy w swoim zawodzie.

Aktorzy i ich wojaże

Teatr Snów tworzy 9-osobowa grupa: Ofelia Cybula, Alicja Mojko, Kalina Mojko, Marcin Kowalewski, Nadia Belkessam, Piotr Luboch, Artur Kar­czewski, Jarostaw Rebeliński i Adam Górski. Działają pod bacznym okiem instruktora i reżysera Zdzisława Górskiego.

Ze swoimi spektaklami zaprezentowali się między innymi podczas EXPO w Sewilli, festiwalach w Awinionie, Edynburgu. Znani są w Anglii, Belgii, Holandii. Wielokrotnie występowali w Niemczech, Czechach, Słowacji, Danii i Szwecji, a także w Rosji - w odległym Archangielsku.

W sobotę, 26 sierpnia grają w Toruniu podczas zamknięcia „teatralnego lata”. Wystąpią tam z najnowszym spektaklem „Księga utopii” opowia­dającym o człowieku, który próbuje realizować idealny świat na swoją ludzką miarę.

8 września zaprezentują się w Tczewie podczas otwarcia festiwalu „Zde­rzenia Tczew 2000”, a 16 września ponownie gościć będą w Niemczech.


Pomerania. Miesięcznik społeczno – kulturalny Nr 1 styczeń 2000

Świat mało znany

Teresa Pałejko

(...)

Drugim zjawiskiem, które mnie zachwyca jest, powstały w 1986 ro­ku, Teatr Snów. Prywatny teatr uli­czny Zdzisława Górskiego i Alicji Mojko. Jego spektakle tworzone są z obrazu, ruchu i światła, inspirowa­ne malarstwem Boscha, Chagalla i Breughla; tam słowo jest traktowa­ne muzycznie.

Wśród misternie wykonanych, wielkich i niesłychanie lotnych kon­strukcji na wysokich szczudłach uka­zują się marzenia o miłości, pięknie i wolności. A przecież dzieje się to przeważnie na agresywnej ulicy, wśród publiczności przypadkowej i spieszącej się - i ulica musi podnieść głowę, oderwać wzrok od ziemi. Ulica przypomina sobie, że zagubi­ła marzenia, że piękna jest ludzka kruchość i delikatność. Autorem wszystkich scenariuszy i reżyserem jest Zdzisła w Górski, cudowną opra­wę plastyczną projektuje i wykonu­je wraz z Alicją Mojko. Poza nimi dwojgiem, zespół tworzą studenci trójmiejskich uczelni, adepci warsztatów teatralnych. Gdański Teatr Snów jest zapraszany na wszystkie prestiżowe festiwale w Europie.

(...)

Ruch Teatralny 10/2000 Nr 6(53)

Potrzeba latania

141. „Zdzisław Górski, lider trójmiejskiej alternatywy teatralnej, twórca (...) Teatru Snów, kończy dziś [15 czerwca] 50 lat. Z zawodu jest elektrykiem, skończył Wydział Elektryczno-Mechaniczny Poli­techniki Gdańskiej. Przez 11 lat pracował w Gdańskim Biurze Projektów. Dla kotłowni w pobliżu Tczewa zaprojektował instalację elektryczna. Jego pierwszą fascynacją był film, prowadził nawet Dyskusyjny Klub Filmo­wy w Domu Harcerza w Gdańsku. W 1974 ro­ku założył swój pierwszy teatr, Otwarta Grupę Teatralna. Pod koniec lat 70. wraz z Bogusła­wem Posmykiem zrealizowali spektakl Ostat­nia pieśń Pulcinelli, z którym objeżdżali wsie i miasteczka. Teatr Snów założył 17 lat temu w Osiedlowym Domu Kultury w Gdańsku Su­chaninie. Potem, aż do 1996 roku, grupa pra­cowała w Miejskim Domu Kultury na Oruni. Od czterech lat Teatr Snów, trójmiejska wizy­tówka teatralna, jest bezdomny. Próby no­wych widowisk odbywają się w ośrodku wcza­sowym w Sominach, 120 km od Gdańska lub w sali gimnastycznej w Studzienicach. W Re­publice marzeń, Sanatorium, Podróżach, Wi­zycie, Ogrodzie, Księdze Utopii Górski opo­wiada o nieodłącznej człowiekowi potrzebie marzeń i jego wędrówce coraz wyżej i wyżej... Należące do czołówki polskiego teatru ulicznego Sny pokazują człowieka i świat jego in­tymnych przeżyć środkami niezwykle rzadko stosowanymi w plenerze. To teatr metaforycz­nego skrótu, specyficznych poruszeń ciała, muzyki, stwarzającej kameralny nastrój i przedmiotów-obiektów, które, choć wpisane w ludzka codzienność, znaczą tu wiele wię­cej. Dla widzów, przypadkowych przechod­niów, spotkanie Teatru Snów na placu czy uli­cy jest jak sen. Spowolniony, nierealny rytm widowisk Górskiego, historia złożona z po­etyckich obrazów (często wywiedzionych z prozy, m.in. Bruno Schulza), mogą nasuwać myśl o śnieniu na jawie. Kiedy przed laty teatr grał Pokusę w Chełmsku Ślaskim, swojej uko­chanej wiosce, wędrówka Anioła, towarzyszą­cego młodej parze w bieli, nikogo nie zdziwi­ła. Szczudlaci aktorzy (Zdzisław Górski w roli pana młodego) obchodzili rynek, mijali jakieś zaułki, a gdy wyłonili się nagle zza węgła, ko­bieta zajęta praca w przydomowym ogródku, obrzuciła ich wzrokiem i powiedziała: - Dzień dobry. - Zdzich zazdrości Tadeuszowi Kanto­rowi tego słynnego powiedzenia o krześle, że chciałby wymyślić coś równie wspaniałego jak krzesło - mówi Alicja Mojko, aktorka i sceno­graf, związana z Teatrem Snów od początku. - W Zdzichu jest tęsknota za lataniem, stad te jego skrzydła i machiny, które mogą się uno­sić. Czekam, kiedy na nich naprawdę odleci... W przygotowanym na ubiegłoroczna Fetę wi­dowisku Księga Utopii po raz pierwszy Teatr Snów wykorzystał monstrualne jeżdżące obiekty, miejsca, których człowiek szuka dla siebie. Właśnie o tym, że nie można ustawać w poszukiwaniach mówi Górski w swoich przedstawieniach. - Chciałabym umieć robić taki teatr, jak Zdzicho - wyznaje Ewa Igna­czak, szefowa teatru Stajnia Pegaza. - Teatr, wyzwalający niesamowite emocje, poruszają­cy to, co w nas najbardziej ukryte. Tego się od niego uczę od lat. A dziś dziękuję mu za pięk­no, mądrość i duchowość w teatrze. 5 lipca paradą, która rozpocznie się na Długim Targu w Gdańsku, Teatr Snów otworzy czwarta edy­cję Międzynarodowego Festiwalu Teatrów Ulicznych i Plenerowych FETA, którego Zdzi­sław Górski jest pomysłodawcą” (Monika Grand, Gazeta Morska nr 139).

Przekroczyliśmy Złotą Bramę

142. „Występ Teatru Snów (...) rozpoczął IV Festiwal Te­atrów Ulicznych i Plenero­wych Feta 2000. Parada ru­szyła spod Złotej Bramy. Przebyła cała ulicę Długą, wzbudzając niemałe emocje wśród publiczności. Nie obyło się jednak bez problemów. Prezentację utrud­niały pozostałe jeszcze po obchodach Dni Morza zwisające co kawałek proporczyki, o które zahaczali aktorzy. Poruszali się bo­wiem na szczudłach budź na specjalnych rusztowaniach. Przedstawienie zakończyło się pod Zielona Brama. Tam Adam Landow­ski, wiceprezydent Gdańska (...) uroczyście zainaugurował czwarta edycję Fety. - Wraz z Teatrem Snów przekroczyliśmy Złota Bra­mę, za którą odnajdziemy, mam nadzieję, wspaniałe przestrzenie dla nowych form te­atralnych - powiedziała Elwira Twardowska, organizatorka festiwalu (...) - Nasze przed­stawienie stworzyliśmy specjalnie na otwar­cie festiwalu - mówi Zdzisław Górski, dyrek­tor Teatru Snów. - Wykorzystaliśmy w nim kil­ka elementów ze starszych spektakli. Chce­my uwodzić odmiennością [wobec] tego, co się dzieje teraz na ulicach. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie śliska nawierzchnia. Po tak intensywnych opadach byliśmy zmuszeni wycofać część szczudeł (amt, Dziennik Bał­tycki nr 156).

Rejs po Długiej

143. „Punktualnie o godzinie 17 [5 lipca] aktorzy zrzucili ze Złotej Bramy błękitna materię, pozwalając załodze Rejsu wpłynąć na ulicę Długa. Przy dźwiękach bębnów i saksofonu Joanny Charchan rozpo­częła się podróż wzdłuż kamieniczek. Paradę otwierały błękitne chorągwie, dalej majestatycznie sunął szczudlarz w czerni, z tyłu jechały wieże, zasnute poma­rańczowym dymem. Górujące nad gapiami postacie z żaglami na plecach zaglądały do okien. Teatr Snów pokazał morska wędrówkę, zakończona na Długim Targu spotkaniem wszystkich bohaterów. Tak jak w ubiegłym ro­ku w Księdze Utopii, tak i teraz ruchome obiekty połączyły się tworząc wspólne miej­sce dla załogi, osamotnionych zadumanych postaci. Trzeba jednak przyznać, że niebie­skie i pomarańczowe dymy, pełzające po przedprożach w kulminacyjnym momencie Rejsu tak się miały do poetyki Teatru Snów, jak reklamy wyrobów wyskokowych i tytonio­wych do gdańskich zabytków" (MB [Monika Grand], Gazeta Morska nr 156).